Parapsychologia biznesu – wywiad z dr Tomaszem Witkowskim - Strona 2
Maciej Chabowski   
środa, 06 stycznia 2010 09:06

M.Ch.: Opinie na temat tego, co Pan zrobił są podzielone. Jedni chwalą Pana za śmiały akt walki o rzetelne i wiarygodne popularyzowanie psychologii. Inni poddają w wątpliwość etyczność takiego zabiegu sugerując, że być może warto było to zrobić w inny sposób. Czy z perspektywy czasu nadal uważa Pan, że tego typu prowokacja była właściwą metodą udowodnienia Pańskiej tezy, że na rynek psychologiczny można bez problemu wprowadzać różnego rodzaju pseudometody i bzdurne teorie?

T.W.: Z perspektywy czasu uważam, że należało poczekać na publikację drugiego, podobnie bzdurnego artykułu, który redakcja wstępnie zaakceptowała do druku, kupić jakiś złom, który przypominałby tomograf komputerowy, założyć gabinet, zapisać się do PTP, opłacić reklamę w „Charakterach” i rozpocząć uprawianie własnej pseudoterapii. Wtedy byłbym całkowicie zgodny z etyką, tak jak tysiące obecnie praktykujących pseudopsychoterapeutów w Polsce i nikt nie zarzucałby mi nieetycznego działania. Ba! Znalazłbym wielu psychologów, nawet wśród profesorów, którzy broniliby mnie przed krytyką takich osobników, jak Witkowski. Prowokację powinienem zdemaskować po 10 latach. Być może wówczas zamiast wylewania wiader pomyj na moją głowę zawiedziono by mnie wprost na szafot, ale przynajmniej przestano by mówić, że problem nie istnieje, i że niczego nie udowodniłem. Uważam, że środowisko, które nie potrafi się uczyć na prostych błędach, a nawet im zaprzecza zasługuje na wstrząs dużo silniejszy niż moja prowokacja.

A swoją drogą, jaki „inny” sposób ma Pan na myśli?

M.Ch.: Cóż, moja uwaga o innych sposobach to raczej wątpliwość niż zarzut. Jaki inny sposób mam na myśli? Przychodzi mi do głowy przynajmniej kilka pomysłów. Chociażby poprzez to, co robi Pan na swoim blogu wskazując swoim czytelnikom niektóre powszechnie pojawiające się na rynku bzdury i pseudonaukowe teorie. Myślę też, że poza tego typu działaniem warto byłoby spróbować wyjść nieco bardziej z profesjonalną wiedzą psychologiczną do jej odbiorców, np. poprzez zorganizowanie cyklicznych imprez czy konferencji popularyzujących tą dziedzinę nauki wśród laików. Oczywiście to nie takie łatwe. Z jednej bowiem strony mamy mało zainteresowane popularyzowaniem takiej wiedzy środowisko akademickie, a z drugiej praktyków, którym w natłoku innych obowiązków bez wątpienia trudno znaleźć czas na to, aby zrobić coś dla idei nie czerpiąc z tego korzyści finansowych. Doświadczyliśmy tego przy okazji organizowania konferencji Polskiego Portalu Psychologii Społecznej.

T.W. To wszystko dobre i godne polecenia metody, ale toną niestety w powszechnym zalewie medialnego śmiecia. Od kilku już osób słyszałem opinię, że „Zakazana psychologia” to książka „przerażająca”. A przecież w większości opisuję w niej historie jakie miały miejsce w ubiegłym wieku! Niektóre działy się na początku XX stulecia. Jeśli sto lat nie wystarczyło aby uczynić znanym fakt udziału psychologów w masowych sterylizacjach, aby przekonać ludzi, że psychoanaliza jest kompletną bzdurą, to trudno mi sobie wyobrazić, że nagle się to zmieni. Uważam, że od czasu do czasu niezbędny jest solidny wstrząs. Zresztą, warto tu dokonać analogii do znanego w zarządzaniu paradoksu zgody, zwanego czasami paradoksem Abilene. Grupa ludzi, wśród których panuje słodka zgoda często zmierza w niezbyt dobrym kierunku powodowana wyłącznie ochroną owej zgody, tak jak rodzina z Abiliene. W takiej sytuacji wstrząs jest konieczny.

M.Ch.: W oczach wielu osób, z którymi na ten temat rozmawiałem, ta prowokacja zdyskredytowała nie tylko samo czasopismo „Charaktery”, ale i kilka znanych osób, które powinny odpowiadać za jakość publikowanych tam artykułów. Z drugiej strony wydaje się, że redakcja czasopisma będzie teraz baczniej przyglądać się merytoryce nadsyłanych opracowań. Przyznam, że i mnie samego, jako byłego redaktora naczelnego Polskiego Portalu Psychologii Społecznej, zmobilizowało to do dokładniejszego analizowania treści, które publikujemy. Mimo to wspominając dziś tę historię mam mieszane odczucia, co do trwałości jej przesłania i realnego wpływu na mobilizowanie środowiska do propagowania rzetelnej wiedzy. Nie twierdzę, że nonkonformistyczny krzyk wśród tłumu nie ma sensu, ale czy był on wystarczająco głośny, aby coś zmienić?

T.W.: Panie Macieju, trwałość przesłania i zmobilizowanie środowiska leży nie tylko po stronie wydającego ów nonkonformistyczny krzyk. To czy zostanie on stłumiony czy potraktowany poważnie zależy w znacznej mierze od środowiska. Kiedy na początku lat 70 David Rosenhan przeprowadził swoją prowokację polegającą na wysłaniu pseudopacjentów do kilku szpitali psychiatrycznych w Stanach Zjednoczonych, spotkał się ze zmasowaną krytyką zastosowanej metody. A jednak najbardziej zagorzali krytycy z Robertem Spitzerem na czele nie poprzestali na wytykaniu mu nieetycznych zachowań. Dzięki prowokacji i pomimo jej „nieetycznego” charakteru dostrzegli potężne braki w systemie diagnozy psychiatrycznej i… zrewolucjonizowali ten system. Polskie środowisko poprzestało raczej na krytyce metody, czego wyraz dało w dyskusji opublikowanej w „Psychologii Społecznej” 4/2008.

Ślad prowokacji jednak pozostał, czego ilustracją może być wydarzenie, które mi się ostatnio przytrafiło. Podczas listopadowego spotkania na wydziale zamiejscowym SWPS poświęconym „Zakazanej psychologii” profesor Dariusz Doliński zapytał mnie czy nie wysłałem do „Studiów Psychologicznych” plagiatu artykułu. Oburzyłem się w obliczu takiego zarzutu i chwilę trwała nasza chaotyczna wymiana zdań. W końcu okazało się, że redaktorzy „Studiów Psychologicznych” odkryli wśród przesłanych artykułów ewidentny plagiat. Ich podejrzenie padło natychmiast na Witkowskiego jako sprawcę kolejnej prowokacji i poprosili profesora Dolińskiego, aby mnie spytał, czy to przypadkiem nie moja sprawka. Uśmiałem się serdecznie, ale cień satysfakcji pozostał. Obawiając się prowokacji redaktorzy wykryli oszusta. Tak długo, jak redaktorzy czasopism będą się obawiali prowokatorów i chuliganów, tak długo będą skrupulatnie analizować przesłane im teksty. Ci, którymi kieruje misja dostarczania czytelnikowi możliwie najrzetelniejszej wiedzy nie mają się czego obawiać, pozostałym niech towarzyszy obawa, że ktoś śledzi ich poczynania.

M.Ch.: Trzymając się tematu wątpliwej jakości publikacji, które wpływają na utrwalanie się nieprawdziwych informacji z zakresu psychologii chciałbym nawiązać jeszcze do jakże popularnych poradników, które dotyczą przecież nie tylko własnego rozwoju czy automotywacji, ale i zarządzania i szeroko pojętego biznesu. Nietrudno odnaleźć tego typu pozycje dedykowane stricte środowiskom biznesowym. Jedne dotyczą negocjacji czy przywództwa, inne poświęcone są sukcesowi zawodowemu oraz „skutecznym” technikom sprzedaży i wywierania wpływu. Bardzo łatwo je krytykować i podważać ich wartość, ale z drugiej strony, gdy spotykam osobę, która po lekturze takiej publikacji wydaje się być bardziej zadowolona ze swojej pracy i relacji zawodowych to zastanawiam się czy kategoryczne stawianie ich w opozycji do bardziej wiarygodnych książek ma sens. Pana zdaniem ma?

T.W.: „Wydaje się być bardziej zadowolona...” to bardzo trafne ujęcie problemu. Psychologowie wiele oddziaływań mierzą nie miarą skuteczności, ale zadowolenia. To jedno z większych oszustw psychologów. W „Zakazanej psychologii” opisuję badania nad efektywnością psychoterapii, w których zastosowano właśnie poziom zadowolenia jako miarę skuteczności. Zarówno pacjenci, jak i terapeuci byli bardzo zadowoleni z wyników terapii. Kiedy jednak zapytano o zdanie najbliższe otoczenie pacjenta – rodzinę, przyjaciół, współpracowników, okazało się, że zmiany w funkcjonowaniu pacjenta oceniają oni zdecydowanie negatywnie! Jeśli zapisze się Pan na kurs NLP, pozytywnego myślenia lub przeczyta parę książek z tego obszaru może Pan w krótkim czasie wznieść swoją samoocenę i przekonania o sobie na wyżyny. Z pewnością będzie Pan z siebie zadowolony. Tylko czy zmienią się Pana umiejętności, efektywność funkcjonowania, skuteczność? Popularne poradniki niosą ze sobą jeszcze jedno zagrożenie. Jeśli ktoś przy ich pomocy próbuje rozwiązać rzeczywiste problemy i zainwestuje wysiłek w stosowanie rad i rozwiązań, które są nieskuteczne, to po kilku takich próbach może wytworzyć się u niego klasyczny syndrom wyuczonej bezradności, przekonanie, że bez względu na to, co będzie robił i tak się nic w jego życiu nie zmieni.



 

Partnerzy

Psychologia Społeczna Grupa Trenerska SkillsDesigners
PTTB Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne